Saturday, August 31, 2013

Obudziło mnie w nocy trzęsienie ziemi. Podano w wiadomościach, ze trzęsienie ziemi o sile 5.1 M , 82 km od Kathmandu, epicentrum w Nyalam w Tybecie, blisko granicy nepalsko- tybetanskiej.
Moja rodzina spała dobrze i nikt oprócz mnie sie nie obudził.
Ale sąsiadka z góry przestraszyla sie i wybiegła z domu z dziećmi . Słyszałam tez głosy innych ludzi na ulicy, którzy tez wybiegli z domu.

Nepal to obszar sejsmiczny, trzesienia ziemi zdarzają sie tu średnio raz w roku, z reguły są silne, w skali powyżej 5,0 stopni Richtera.

Starodawne wierzenia ludzi w Nepalu, mówią o tym, ze jak trzęsie sie ziemia to dlatego ze świat podwodny przeklina nasz świat, - świat człowieka. I ryby w wodzie poruszają sie tak, ze powodują wstrząsy, ktore odczuwamy na ziemi.
Dlatego tez nepalczycy raczej nie jedzą ryb. Twierdząc, ze ryby nie należą do swiata człowieka, więc człowiek nie powinien ich krzywdzic, bo one tez nie krzywdzą człowieka.

Pierwszy raz doświadczyłam jak to jest jak trzęsie sie ziemia.
To jest takie dziwne uczucie, chyba strachu przed tym co może takie trzęsienie spowodować...

Thursday, August 29, 2013

Mieliśmy gości z Hiszpani, którzy oprócz trekkingu wokół Annapurny, wybrali sie rownież do Tybetu.
Na granicy nepalsko- chińskiej zostali przeszukani i zabrano im : przewodnik lonely planet do nepalu, magazyn w którym był artykuł o mnichach buddyjskich i zdjecia z klasztorów buddyjskich w Tybecie.
W przewodniku lonely planet, tez były zdjecia mnichów, klasztorów buddyjskich, pare slów o Dalai Lamie. Jak widać obietnice stworzenia rejonu autonomicznego dla tybetanczykow, gdzie mogliby wolno sie wyrażać, życ i praktykowac swoją religie, zostają ciagle tylko obietnicami.

W Tybecie byłam pare razy. Nigdy nie było to łatwe doświadczenie dla mnie zobaczyc jak zniszczono tą kulturę i jak cokolwiek jeszcze z niej pozostało, jest niszczone nadal.
Widziałam dwie rzeczy w twarzach tybetanczykow których spotkałam w drodze do Lhasa- rezygnację w oczach ale w duszy siłe. Widziałam w nich tybetanczykow, pomimo tego ze odebrano im wszystko, zniszczono ich klasztory, zamknięto im szkoły aby dzieci nie mogły uczyć sie tybetanskiego, masowo przesiedlono ich, rozdzielono rodziny. Widziałam to co zostało zniszczone, ruiny klasztorów po drodze do Lhasy, flagi chińskie na każdym domu tybetanskim. I pomimo tego, ze zabrano im wszystko, ich serca i duch zostały tybetanskie. Jak widać, poczucie tożsamości narodowej , Dalai Lame w sercu, to nie jest coś co można zniszczyć, niszcząc klasztory.

Takie same odczucia mieli nasi hiszpańscy przyjaciele. Wrócili smutni, bo może oczekiwali ze znajdą tam coś wiecej niż znaleźli...

Zawsze mówię podróżującym w tamtą stronę, ze to nie bedzie łatwa podróż....

Jeśli chodzi o zobaczenie kultury tybetanskiej, to jest takie miejsce na ziemi-  Mustang - mały Tybet, rejon autonomiczny stworzony dla uchodźców tybetanskich w samym sercu Nepalu.
Jest tez oczywiscie dom Dalai Lamy na uchodźstwie w Indiach w Dharamsala, jest Ladakh tez w Indiach. Są miejsca gdzie tybetanczycy żyją wolno, gdzie żyją tak jak chcą życ, jak ich nauczył Buddha.
W kathmandu, jest Boudhanath, święte miejsce, buddyjska stupa wokoł której od lat osiedlaja sie tybetanczycy. Zawsze trzymają sie razem. Ich dzieci chodzą tu do tybetanskich szkół i rodzice uczą ich praktyk buddyjskich. Bardzo rzadko te dzieci mówią w języku nepalskim, pomimo tego, ze kiedy rodziny tybetanczykow osiedlają sie w Nepalu, muszą przyjąć nepalskie obywatelstwo.

Powodem dlaczego wogóle przyjechałam do Nepalu po raz pierwszy, była kultura tybetanska która zawsze bardzo mnie inspirowala i Nepal to dobre miejsce żeby ją poobserwować, poczuć, doświadczyć.

Monday, August 26, 2013

Obok naszego powstającego hotelu "mi casa" jest małe lokalne miejsce, gdzie podają najlepszą herbate masale jaką w dzielnicy turystycznej kiedykolwiek piłam. Kosztuje tylko 15 rupi.
Ale dziś wybieram inne miejsce. "Himalayan Java Cafe". -Tuż obok, jest to jedna z bardziej popularnych kawiarni w całej dzielnicy turystycznej, choć turystów nie przychodzi tu wielu. Miejsce jest pełne młodych, pięknych i bogatych nepalczykow. Pisze, ze bogatych, bo nepalskie ceny tu nie są. Raczej europejskie. Za kawę trzeba dać 2-5$. Jedzenie jest tu raczej kiepskie, kawa jest dobra, herbata masala jedna z gorszych jaką piłam. I najlepszy w całej dzielnicy internet. Niezawodny, zawsze jest i działa sprawnie. Do tego właściciel pomyślał i stworzył tak zwany "community table" przy którym są wtyczki z prądem aby naładowac laptopa. Są tez specjalnie przygotowane miejsca z ładowarkami do telefonow( jest ładowarka miedzy innymi do noki i iPhone)
Super!- za to lubię to miejsce. Prąd i internet to trudna sprawa w Nepalu, ale z tym właściciel sobie swietnie poradził. - dziękuje!
Podpytuje znajomego, który jest tu kelnerem i mówi, ze średnio obsługują tu około 1000 klientów dziennie, większość przychodzi tu na kawę i internet, stąd drogie ceny w menu.
Stolików, tak na oko, jest 80, większość cztero-osobowych ale są tez dwu-osobowe, wolnego miejsca w tym momencie brak. Turystów nie widzę. Na większości stołach widać kawę i iPhone w ręku.
Także podsumowując tak to juz jest z miejscami, ze są popularne niekoniecznie dlatego ze są super miejscem aby zjeść. Wystarczyło dać ludziom dobry internet żeby dać sobie dobry biznes.

Tak więc, chwila dla mnie. Dzieciaki w przedszkolu, a ja mam czas na siebie. Troche popisze, poczytam, popatrze czy podłogę w "mi casa" równo kładą.
A potem do domu. Spacer z dziećmi po oklicy w której mieszkamy. Przestało padać, więc może dzisiaj pojawią sie białe szczyty Himalayow.

Saturday, August 24, 2013

Spotykam rożnych turystów w Nepalu. Większość cieszy sie, ze mogła tu przyjechać i chciałaby lub planuje tu wrócić. Ale są tez tacy, którzy nie są zbyt zadowoleni warunkami czy trudami podróży i którym wiele przeszkadza. Najczęściej narzekają na : toalety. I zgadza sie, nepalskie toalety do czystych nie należą, czy to w hotelach czy w restauracjach, czy na szlakach górskich, nie mówiąc juz o tych po trasie drogowej kathmandu- pokhara. To doświadczenie toaletowe może być "quiet challenging". I ja to rozumiem, totalnie. Ale czasami turysci narzekaja tez na hałas, na to, ze nepalczycy głośna mówią, ze sie spóźniają, ze przewodnik nie wyraźnie mówił po angielsku, ze herbata była za zimna a jedzenie zbyt ostre. No cóż, taka kultura. 
Ja tam przyjechałam do Nepalu i absolutnie nie zamierzam go zmieniać.
Chyba w sumie przecież chodzi o tak, jak sie juz podróżuje żeby zobaczyc inne kultury, inne sposoby myślenia i działania.
Ja nepalczykow cenie za otwartość i życzliwość.
I za to, ze są blisko serca, ze są serdeczni, rodzinni i uczyni.
Owszem, są głośni, hałaśliwi, spóźniają sie zawsze, łatwo ich urazić i często z byle powodu sie obrażają.
Ale to i tak czyni ich w moim przekonaniu oczywiście, nacją ktora jest bardzo blisko swoich korzeni, ktora ceni proste życie, spotkanie z drugą osobą. I to co w nich najpiękniejsze to dla mnie to, ze potrafią sie z łatwością dzielić. 
Nie raz widziałam jak dzieciaki dzieliły jednego cukierka na pare małych kawałków, żeby obdzielic siebie nawzajem. Wiele razy zdarzyło mi sie, ze ktoś tylko znajomy mi z widzenia, opłacił moj bilet w autobusie. Nawet nie miałam okazji podziękować. Ostatnio będąc w Thamelu (dzielnicy turystycznej) z moim starszym dzieckiem, zdarzyło nam sie, ze obok siedzacy przy stole w restauracji nepalczyk zafundował mojemu dziecku lody. I nie, nie był to moj znajomy.
Nepal jest piękny, prosty i zarazem skomplikowany. Żeby go prawdziwe doświadczyć i poznać trzeba go przyjąć takim jaki jest. Odpuścić te brudne toalety, zimną herbatę, kiepski angielski przewodnika i doświadczać, doświadczać i wrócić do domu odmienionym. Albo nie wrócić i zostać w Nepalu na dłużej.

Thursday, August 22, 2013

Dwa dni bez prądu a to oznacza dwa dni bez wody w kranie.
Żeby była woda, musi być prąd, a ten jest potrzebny żeby mogła działać pompa ktora wodę ze studni ciągnie.
Pobliskie ujęcie wody oddalone od nas o jakis kilometr zamieniło sie w wielka kolejkę, trzeba czekać około trzech nawet czterech godzin aby napełnić baniak. W całej okolicy prądu przez dwa dni nie było.
Co tam internet, radio, telewizor. To juz nie ważne. Ale woda.... Bez wody cieżko, bo nie tylko potrzebna jest do picia i przygotowania jedzenia czy pozmywania naczyń ale także do toalety. 
O prysznicu przez dwa dni nie było mowy.
Ale prąd juz jest i to zaskakująco cały dzień, bez przerwy.
Pojawienie sie prądu po dwóch dniach wywołało wielka radośc w okolicy i słychać było wydobywajace sie z okolicznych domów okrzyki : hurra! Prąd! Hurra!
Nie ukrywam, ze tez sie cieszę !

A dzisiaj swieta. Kolejne. "Janai Purnima". I dwa dni wolne od szkoły.
To święto najwyższej kasty, a właściwie mężczyzn z najwyższych kast Braminów. Dzisiaj mężczyźni muszą zmienić święty sznurek który noszą przez cały rok najczęściej na nadgarstku prawej ręki albo przerzucony przez lewy bark.
Ten sznurek zrobiony z trzech włókien, symbolizuje ciało, mowę i umysł.
Nosi sie go do końca życia i zmienia raz w roku, podczas tego swieta właśnie.
Ma przypominać o zachowaniu czystości ciała, mowy i umysłu.

Jest wieczór. Patrzę jak dzieciaki bawią sie w ogrodzie. Prądu nie ma znowu, ale dzieciakom to nie przeszkadza. Mają wolny umysł.
Monsoon sie skończył, zrobiło sie gorąco. Pojawią sie za to białe szczyty Himalayow wkrótce, ktore widać tez z Kathmandu.

Masala tea jak zwykle smakuje pysznie. Dodajemy do niej wiecej kardamonu niż w zwykłej masali.
Próbowałam ta samą herbatę z masala zrobić na naszym kontynencie, ale nigdy nie wyszła taka sama.
Może to kwestia mleka, a może tutejszych przypraw. 
 
Sąsiad właśnie skończył modlitwę przy domowej kapliczce. Słychać dźwięk dzwoneczka i czuć kadzidło.
Pora na dalbhat (nepalskie tradycyjne danie) złożone z zupy z soczewicy obowiązkowo, do tego ryż, warzywa i ostry- bardzo ostry sos z chili połączony z pomidorami. Mniam.

Wednesday, August 21, 2013

Bliska rodzina mojego męża wyrzuciła psa na ulice. Psa którego mieli przez 8 miesięcy. Jako szczeniaczek był piękny, wszyscy sie nim zachwycali. Na facebook zamieszczane byly jego zdjecia i cała okolica wiedziała o tym jaki ich pies jest mądry i cudowny. Najpierw spał z dzieciakimi w łóżku, potem w pudełku koło łóżka, potem w pudełku na tarasie, potem w klatce na dworzu przed domem a dziś dowiedziałam sie, ze od paru dni stał sie psem bezdomnym, psem ulicy.
Jego imię "Lucky" jednak do niego nie pasuje. No by chyba taki "Lucky" nie jest.
Przychodzi do nas pare razy w ciagu dnia, dajemy mu wodę i jedzenie. Ale nie możemy go przyjąć do siebie, bo właściciel domu sie nie zgodził.
Pies śpi pod bramą domu, naszego domu. Zastanawia mnie to czemu nie śpi pod bramą swoich poprzednich właścicieli...

To jest to czego w nepalczykach nie lubię. Traktowanie przez nich zwierząt. Kochają krowy, lubią karaluchy, a psy traktują paskudnie. Uważają, ze psy to darmozjady. Bezużyteczne zwierzęta. Ciekawe w jaki sposób karaluchy są użyteczne ?

Wielokrotnie spacerujac po okolicy, zwracalam tutejszym dzieciakom uwagę, kiedy te rzucaly w psy kamieniami.
Przykro mi nawet napisać to, ze widziałam raz mnichów buddyjskich z pobliskiego klasztoru którzy robili to samo. Byłam w szoku. Zwróciłam im uwagę i widziałam, ze zrobiło im sie głupio. Czyż nie Buddha uczył ich, ze należy mieć "compassion" do wszystkich istot żyjących ?

Nie ukrywam, ze mnie ta sytuacja boli, tym bardziej, ze to juz drugi raz kiedy wyrzucili psa na ulice.

Ja i moje dzieciaki każdego dnia dokarmiamy bezdomne psy w okolicy.
Widzę, ze większości osób to sie nie podoba. Zwracają mi często uwagę, ze pies może ugryźć.
Tak, oczywiscie, ze może i mam nadzieje, ze jak juz ugryzie, to właściwa osobę.



Tuesday, August 20, 2013

Spotkałam Marie, hiszpanke z Madrytu.
Nie znałam jej wcześniej, moj mąż był jej tłumaczem z nepalskiego na hiszpański lata temu, kiedy Maria przyjechała do Nepalu adoptowac córeczkę.
Zaprosiła mnie do siebie do hotelu na lunch. Przyjęłam zaproszenie, rzadko bywam w wielkim świecie hoteli pięcio gwiadkowych a czasami dobrze popatrzeć na ten świat.
Dała mi 250 euro, prosząc abym znalazła jakieś dziecko ktore potrzebuje pomocy i opłaciła mu szkole i wyżywienie. I żebym sie z Nią skontaktowala jak środki sie skończą, to prześle mi kolejne.
Ze znalezieniem takiego dziecka żadnych problemów nie bedzie, bardziej z wyborem któremu pomóc...
250 euro na wiosce w Himalayach starczy na roczna opłatę za szkole, książki, przybory, mundurek, wpisowe do szkoły oraz obiad w szkole dla dziecka.
Maria właśnie zmieniła kogoś świat.

Pora deszczowa w Nepalu dobiega końca. Szkoda, bo lubię monsoon.
Teraz bedzie za to turystycznie, knajpy zapełnia sie podroznikami z całego swiata i mam nadzieje ze nasz hotel "mi casa" tez. Planujemy otwarcie 1 ego października. Wychodzi ładnie, przyjemnie, właśnie skonczylismy robić łazienki- glazury i terakoty położone. Dziś montuja wanny, prysznic, umywalki.
Cenowo drożej jak w Polsce. Za jedna płytę gipsową ( nawet nie wodoodporna ) płaciliśmy 120 zł. 
Za płytki, ktore tu kupuje sie na sztuki, wyszło ponad 4 zł za sztukę. Ceny są znacznie wyższe, a jakość gorsza. Większość rzeczy, materiałów przyjeżdża z Indi albo z Chin.

Od lat myśleliśmy żeby prowadzić "bed and breakfast". Marzenia sie spełniają !

Saturday, August 17, 2013

"Aaboi" -
Po nepalsku znaczy prababcia.

Aaboi ma 88 lat. Urodziła sie w roku 1982.( wszystko sie zgadza, w Nepalu jest inny kalendarz- księżycowy, oparty na starożytnej tradycji hindusitycznej. Nazywa sie Vikram Samvat. Dzieli sie rownież na dwanaście miesięcy, z tym, ze nowy rok obchodzony jest w połowie kwietnia a czas jest odmierzany według cyklu księżyca. Mamy więc teraz rok 2070.)

Wychowana w braminskiej rodzinie na wiosce oddalonej o 100 km od Kathmandu, położonej wysoko w Himalayach, tuż przy granicy tybetanskiej.
Za mąż wyszła jak miała lat 15. Oczywiscie małżeństwo aranzowane przez rodziców.
Jej mąż miał wtedy 26 lat a Aaboi była jego druga żona. Pierwsza żona zmarła w wieku dziesięciu lat, po trwającym szescioletnim związku małżeńskim. Spadła w przepaść kiedy zbierała chrust na opał.

Pierwsze dziecko Aaboi urodziła mając lat 20.
Urodziła sama, w domu, bez żadnej opieki czy pomocy innych.
Zapytana przeze mnie jak ?- odpowiada, ze : "kierowała sie wyłącznie instynktem". Sama tez odcięla pępowinę.
W ten sposób urodziła jeszcze czternaścioro dzieci. 5 synów, 10 córek. 
Jedno dziecko zmarło przy porodzie.
Pozostałych sześć nie dożylo wieku do sześciu lat. Trudne warunki życia i kompletny brak opieki lekarskiej powodują dość duży zgon dzieci urodzonych w Hinalayach.
Przeżyło więc ośmioro dzieci.
Dzisiaj Aaboi jest babcia i prababcia dla 48 wnuczkow i prawnuczkow.
Najstarsze dziecko urodziła w wieku 50 lat.
  
Zapytana przeze mnie o najtrudniejsze doświadczenie życia, odparla :
" tylko Bóg wie i zna moje cierpienie, moj trud."
Zapytana o najpiękniejsze doświadczenie życia, odparla :
" każdy dzień."

Jej praca w dużej mierze polegała na przygotowywaniu jedzenia dla 22 osób.
Mogę sobie tylko wyobrazić ile to razy w ciagu dnia trzeba iść do źródła po wodę dla tylu osób.
Żeby umyć naczynia, napoić bydło, podlac pole....

Twierdzi, ze dzieci wychowywaly sie same i potem dzieci wychowywaly dzieci.

Pierwszy raz zobaczyła jak działa prąd, jak wyglada autobus i samochód gdy przybyła do Kathmandu, mając lat 50.

Tylko dwójka z jej dzieci skończyła szkole wyższa.
Pozostałe nie nauczyły sie nawet pisać.

"Za dużo było pracy przy domu" - jak mówi. "Wszystkie ręce były potrzebne do pracy w polu przy zwierzętach, w domu."

Prowadziła rownież mały sklepik na wiosce, gdzie można było zaopatrzyć sie w cukier, sól i masale( przyprawy ziołowe) oraz papierosy.
Zapytana przeze mnie, jak radziła sobie z wydawaniem pieniędzy, skoro nie potrafi pisać, odparla: "pieniądze sie po prostu zna. Liczyć sie nauczyłam."

Dzisiaj Aaboi mieszka w Kathmandu w domu swojego najmłodszego syna, tuż obok nas.

Widzę w Niej bardzo silna osobę. Jej ręce są zmęczone ciężką pracą .
Jej umysł jest spokojny i cieszy sie chwila. Cieszy sie wnuczkami i prawnuczkami.
Cieszy sie, ze dziś wszystkie jej prawnuczki chodzą do szkoły.

Wszyscy sie z Aaboi bardzo liczą, nikt nie chce Jej urazić i każdy dba o to aby miała dziś dobre życie.
I myśle, ze ma.

Poniżej:
Aaboi z najmlodszymi dziś prawnuczkami. 

Friday, August 16, 2013

Więc przyszła sobota. Dzień wolny od pracy, szkoły.
Dzień święty, więc świątynie zapełniają sie wiernymi.
Dzień na zrobienie prania, wykąpanie sie. Na założenie swoich najładniejszych ubrań.
Nepalczycy kąpią sie zawsze w soboty. Myśle, ze tylko raz w tygodniu dlatego, ze warunki życia są ciężkie, woda jest droga i często trzeba ja przynosić z pobliskich źródeł czy ujęć wody.
My w domu mamy wodę w kranie, ale tylko zimną. A to i tak oznacza, ze mamy wiecej niż większość osób ktore tu znam. Ta woda nie nadaje sie do picia nawet po przegotowaniu, zmywamy nią naczynia, robimy pranie i kąpiemy sie w niej. Po wodę pitną chodzimy do źródła oddalonego o kilometr od naszego domu. Nieraz trzeba stać w kolejce i po 2 godziny aby napełnić baniak. Kosztuje to 5 rupi.

Sobota jest dniem kiedy wszystko jeszcze bardziej zwalnia.... Jest czas na gazetę, herbatę, odwiedziny, rozmowy.
Tu sie nigdy nigdzie nikt nie spieszy ale w sobotę to juz wogole wszystko sie zatrzymuje.
To jest tez dzień, w którym spożywa sie mięso, jeśli kogoś stać, bo kilogram mięsa koziego kosztuje 800 rupi, czyli jakieś 30 zł. Mięso jest więc dla bogatych. Średnio spożywa sie je raz w miesiącu, ale chyba kazdy tu chciałby widzieć je na stole co sobotę. Także kolejka do mięsnego lokalnego sklepu w sobote rano to czekanie około godziny. Za kilogram mięsa z kury płaci sie 400 rupi, czyli jakieś 20 zł, ale z tym to raczej ostrożnie, bo ciagle ogłaszają w wiadomościach, ze panuje w Kathmandu bird flu.

W soboty dziewczynki jeżdżą do centrum miasta na plac zabaw, który jest w centrum handlowym ( jedyny w mieście i płatny za godzinę) a ja zabieram Tenzina na basen. W drodze powrotnej robimy sobie nasz mały kawałek Europy, zahaczajac o dzielnice turystyczna, zabieram Tenzina na pizzę.

Właśnie odrabiamy prace domowa, żeby mieć to juz z głowy. Niedziela w Nepalu jest normalnym zwykłym dniem, więc Tenzin idzie jutro do szkoły. Tej pracy domowej to dostaje dużo, siedzimy nieraz i po poltorej godziny nad nią, to dużo jak na pięcio-latka, nawet we mnie coś sie buntuje.
Praca domowa jest z matematyki, pisowni angielskiego, nepalskiego i rysownia figur.
Oprocz tego w szkole maja jeszcze zajęcia z tańca i muzyki. Muzyka odgrywa bardzo wazna role w zyciu nepalczykow. Nie każdy potrafi tu pisać ale każdy umie tu śpiewać.
Odbieram dziewczynki dziś z przedszkola, a właściwie to próbuje je odebrać, bo nie chcą wracać ze mna do domu. Chcą jeszcze zostać pobawić sie w przedszkolu. Uwielbiają chodzić do przedszkola i uwielbiają swoją panią nauczycielkę z ktora nie chcą sie za bardzo rozstawac.
Więc Pani nauczycielka proponuje, ze zabierze dziś dziewczynki do siebie do domu.
No i zamiast wracać ze mną do domu, maszeruja zadowolone i szczęśliwe do domu swojej nauczycielki.
Wróciły tez zachwycone, z pomalowanymi czarnymi kreskami nad oczami, paznokciami na czerwono- u stóp jak i u rąk , włosami uplecionymi w warkocze i nowymi branzoletkami na rękach.
Niezle jak na trzy-latki,- co?

I to jest właśnie ten moj Nepal który próbuje opisać, przybliżyć.
Życzliwość ludzka, otwarte serca i pogodny charakter ludzi.

Tutaj, takie zaproszenie to normalka. Nic wielkiego. Przecież dziewczynki uwielbiają swoją Panią nauczycielka a ona uwielbia je. Więc, - what's the big deal?
Ale mnie jednak ta sytuacja porusza, zachwyca.
Zachwyca mnie tez za każdym razem to, gdy widzę jak Panie w przedszkolu przytulaja i całuja dzieci.
Jak naprawdę szczerze sie z nimi przyjaźnią i z serca zajmują.
Jutro sobota, dzień wolny, bedzie płacz dzieci w domu, ze dziś dzień bez przedszkola.
Fajnie, ze mogłam im "zafundować" takie dzieciństwo wsród ludzi którzy nie są obojętni na ich rozwój, samopoczucie i którzy nie boja sie okazywać swoich uczuć i przytulac mocno do serca.
Doświadczenie takiego życia w dzieciństwie to dobry fundament do wszystkiego w dalszym dorosłym juz zyciu.

Thursday, August 15, 2013

Dzisiaj spieszylam sie powoli. Tak całkiem po nepalsku.
Fajnie jest dać sobie przestrzeń aby iść swoim rytmem. Dlatego dziś wybrałam powoli.
Rano masala tea i słuchanie śpiewu moich sasiadow do gitary.
Wychodziliam juz z domu na miasto ale zatrzymalam sie do swojego rytmu. A moze właściwie do głosu śpiewanej piosenki i dźwięku gitary. Siedziałam na schodach wiecej jak pól godziny, tylko słuchając.
Słowa piosenki, ktora mnie najbardziej ujęła były o miłości do życia. I o tym, ze można być zarazem silnym i kruchym. Prostym i skomplikowanym. Twardym i miękkim. Ze jest sie takim jakie jest życie.

Wszystko inne co czekało na mnie do zrobienia na mieście, moglo zaczekać.

Ten głos ludzi tu wyrażany często poprzez muzykę to jest ten Nepal który kocham.
Śpiewają tu wszyscy, nawet Ci którzy nie potrafią. Śpiewają bo maja otwarte, szczęśliwe serca.

Znów jechałam dziś "micro" do dzielnicy turystycznej i znów widok wiszących prawie poza " micro" ludzi. Ale jak sie okazuje, nie musi być wygodnie , żeby było dobrze. To jest coś czego my na zachodzie nie wiemy. Nam sie wydaje, ze musi być nam wygodnie i musimy mieć wszystko - no prawie wszystko jak chcemy i wtedy bedzie nam dobrze.
Dzisiaj zobaczyłam, ze to nie prawda. 
Ze może być nie wygodnie a dobrze.
Jest taka przypowiesc o mistrzu Zen, który zapytany przez swojego ucznia o to co robi mistrz jak ma zły dzień? I mistrz na to :" jak mam dobry dzień- jestem ok, a jak mam zły dzień- to tez jestem ok."

Czy jutro tez sie zatrzymam na słuchanie muzyki czy masale tea w ogrodzie? - nie wiem, to bedzie zależało od mojego wewnętrznego rytmu, od tego co będę chciała robić.

Dobry dzień. Zły dzień. Rzeczy proste i skomplikowane. - Jakkolwiek- ja będę ok.

Monday, August 12, 2013

"Nie to co robisz ale jak to robisz, decyduje o tym czy wypełniasz swoje przeznaczenie.
A o tym jak robisz, decyduje stan Twojej świadomości."
- Eckhart Tolle

" Bhauju"- 
W nepalskim znaczy żona brata.

Mieszka nad nami. Jest bardzo piękna i bardzo łagodna. Ma dwójkę dzieci.
Dzień w dzień zawsze rano przed małą kaplica w ogrodzie składa ofiarę Bogu z kwiatów, wody, ognia( pali lampke-świeczke) oraz kadzidlo. Pada czy nie , zawsze jest zanurzona w modlitwie o stałej porze dnia w ogrodzie przed kapliczka. Zapytana przeze mnie ile juz praktykuje, odpowiada, ze :" odkąd pamietam. Całe życie".
To musi być niesamowite tak choć na chwile w ciagu dnia móc zatrzymać sie i oddać swoje myśli, swoje serce Bogu. To musi być niesamowite kiedy taka praktyka staje sie ważną częścią dnia, życia.
Po skonczonej modlitwie błogosławi wszystkich- szczególnie dzieci, ofiarujac im kwiat, rodzynke lub  migdala do zjedzenia i malując " Tika"- czerwona kropke na czole, życzac im przy tym zdrowia i opieki Bożej.
Widzę Ją w ciągłym ruchu, ciagle wykonująca prace w domu , przy domu.
To ona gotuje dla 12 osób , ktore mieszkają nad nami.
Pierze dla 12 osób( nie ma pralki) , zmywa naczynia, ogarnia cały dom. Wyglada na zmęczona ale nigdy nie słyszałam żeby narzekała. Co dzień chodzi tez do źródła oddalonego od naszego domu o jakis kilometr po pitna wodę. Woda ze studni przy naszym domu , nie nadaje sie do picia nawet po zagotowaniu, to woda ktora używamy do robienia prania czy zmywania naczyń.
Wodę pitna należy przynieść ze źródła.
Jej mąż wyjechał dawno temu do Stanów do pracy i został tam, niestety nie legalnie.
 Nigdy nie pytałam Jej czy zamierza kiedys wrócić, ona sama tez na Jego temat nigdy nic nie mówi.
Mieszka z tesciami i odnoszę wrażenie ,ze traktują ja troche jak służbę.
Zreszta Jej teściowa narzeka na Nią do innych, wielokrotnie słyszałam jak wyrażała sie ze jest : leniwa.
A ja chyba nie znam bardziej pracującej i oddanej " służbie" swojej rodzinie kobiety.
Taka rola żony w Nepalu, nawet jeśli mąż odejdzie czy umrze, miejsce jego żony jest zawsze przy rodzicach męża. Gdyby jednak zdecydowała sie odejść, nie może zabrać ze soba dzieci.
Prawo nepalskie jasno mówi o tym, ze dzieci zostają z ojcem a w razie jego nieobecności czy śmierci zostają z najbliższa rodzina ojca czyli z jego rodzicami.
Ale ja myśle, ze w sercu " bhauju" jest akceptacja. Czysta akceptacja i radość z bycia. Jaki piękny stan świadomości.
Odbieram dzieciaki z przedszkola. Bardzo lubią do niego chodzić, co mnie cieszy bo to jedyna forma dyscypliny jaka pewnie maja. Tak, tak,-  nepalskie przedszkola uczą dzieciaki dyscypliny.
Moje dzieciaki są totalnie rozbrykane, więc trochę dyscypliny im nie zaszkodzi.
Tenzin całymi dniami jeździ na rowerze albo kopie piłkę. Często zatrzymuje go w progu domu i krzycze żeby założył chociaż buty !- bo zapomina, tak spieszy sie na rower.
Dużo dzieciaków lata boso po dworzu. Niektóre z biedy a niektóre bo tak i jak Tenzin wybiegly szybko z domu zapominając butów założyć.
Tenzin jest pewnie jednym z niewielu dzieciaków tutaj ktore maja rower,- przynajmniej w jego wieku.
Więc jeżdżą tym jednym tenzinowym rowerem wszyscy jego koledzy. Każdy po dwa razy dookoła domu, nikt sie nie kłóci i udostępnia rower sprawiedliwie. Pozostałe dzieci biegną za rowerem, forma wsparcia czy pilnowanie swojej kolejki?- nie wiem, ale fajnie na nie popatrzeć. 
Te dzieci maja w sobie wolność. Maja tez dużo siły. Jak sobie tak boso pobiegaja to nie muszą chodzić na integrację sensoryczna jak nasze dzieci wychowane na zachodzie. Darmowa terapia.
Właściwie to im tej wolności i tego biegania można pozazdrościć.

Za to w nepalskiej szkole łatwo nie jest. Szkolnictwo w nepalu obowiązkowe nie jest i wiele dzieci nigdy nie chodziło i nie pojdzie do szkoły. Analfabetyzm w Nepalu jest bardzo wysoki- jakieś 70% wsród kobiet. A ogólnej populacji 58%. Liczby mówią same za siebie. Ponad połowa populacji nie potrafi czytać. Częsta jest tez sytuacja ,ze posyła sie dziecko tylko na dwa , trzy lata do szkoły aby nauczyło sie pisać. W wieku 12 lat dzieci zaczynaja juz pracować. Takie sytuacje są częste na wioskach gdzie dostęp do szkoły jest utrudniony a warunki życia bardzo kiepskie.
I częściej do szkoły posyła sie chłopców jak dziewczynki.
A to dlatego ze dziewczynki są potrzebne do pracy przy domu. Wcześnie wychodzą za mąż, więc biedne rodziny decydują sie na wykształcenie syna a nie córki. Syn zostaje w domu i po ślubie przyprowadza żonę do domu. Córka odchodzi do domu męża. Dlatego rodziny wolą "inwestować" w edukację syna a nie córki.
Szkoły są płatne i te państwowe i te prywatne.
Płatne jest wpisowe, książki, przybory szkolne i mundurek. Do tego jest jakaś opłata miesięczna, wahajaca sie w zależności od szkoły 5- 50$ miesięcznie. 
Edukacja zaczyna sie w wieku 4 lat. Tenzin ma lat 5 i właśnie skończył zerowke i poszedł do pierwszej klasy. Semestr trwa 6 miesięcy, nie ma odpytywan, klasowek, żadnych testów. Jest za to dużo pracy domowej - moim zdaniem za dużo jak na pięcio-latka. I egzaminy po skończonym semestrze. To one decydują czy przechodzisz do następnego semestru i potem do następnej klasy.
Widziałam jego testy. Dzieci w jego wieku piszą juz alfabet angielski i nepalski. Piszą proste słowa jak tata, mama , swoje imię, nazwy owoców i warzyw. Takie krótkie proste słowa.
Osobiście uważam, ze to wszystko za wcześnie, ze jest czas tego wszystkiego sie nauczyc.
Dzieciństwo powinno być właśnie z wiatrem we włosach, boso na polu w poszukiwaniu motyli , biedronek i odkrywania życia.
Tenzin- na rower!!!! - :)




Sunday, August 11, 2013

Co ruszyło mnie bardzo w zyciu...

Kiedyś, pare lat temu na ulicy w Kathmanu spotkałam grupę bezdomnych dzieci.
W wieku może od 6 do 10 lat. Śpią na ulicy, żyją na ulicy.
10 letni konflikt wojenny w Nepalu, próba obalenia rządów króla i wyjście Nepalu z monarchii w republike oraz próba dojścia maoistow do władzy zostawiła ten kraj podzielony jeszcze bardziej niż był przed konfliktem...
Wiele rodzin zostało rozbitych, podzielonych na zawsze . Efektem tego konfliktu są tez te bezdomne dzieci na ulicach. W jednym z biedniejszych krajów na świecie z systemem opieki żadnym, te dzieci maja tylko ulice, ulica ich przygarnia, uczy, przytula tak jak nocą przytulaja je bezdomne psy.
Kupuje ryż , jakieś jedzenie dla bezdomnego ośmio-latka, którego spotykam codziennie i który wita mnie zawsze uśmiechem, chęcią do rozmowy, który łapie moja rękę i odprowadza mnie pod drzwi mojego officu każdego dnia.
Z jakiegoś powodu, wracam na chwile z powrotem na ulice. I widzę chłopca, tego samego któremu przed chwila kupiłam dalbhat ( nepalskie typowe tradycyjne jedzenie- ryż z warzywami i zupa z soczewicy) który to jedzenie ofiaruje psu. Sam zjada zupę a psu daje ryż z warzywami.
Zaczynam na niego krzyczeć, ze co on sobie wyobraża???- przecież ja mu kupiłam jedzenie a on je oddaje psu???
Chłopiec patrzy na mnie dużymi oczami w ktore napływają łzy i spokojnie mówi:
" ten pies to wszystko co mam. To on daje mi ciepło w nocy, przytulajac sie do niego nie odczuwam zimna kiedy noce w Kathmandu staja sie zimne..."

I nic juz nigdy nie jest dla mnie takie same.....





Saturday, August 10, 2013

Jadę małym busem( w Nepalu zwanym "micro") do dzielnicy turystycznej.
Do "micro" ktore jest zaprojektowane na 12 osób( 12 siedzeń) wchodzi 30 osób.
No nie wiem jak, ale wchodzi. Wystają poza drzwi "micro", trzymając się rękoma za poręcze na dachu i tak podrozuja nie narzekajac przy tym. Bilet czy siedzisz czy stoisz czy wisisz kosztuje tyle samo.
Jakaś kobieta wchodzi i daje mi na ręce swoje dziecko. Malenstwo wyglada na dwu miesięczne. Pachnie mlekiem  na całe "micro", potem zreszta tez.
Takie są warunki. Trzeba się przyzwyczaić, choc owszem takie podrozowanie łatwe dla mnie nie jest.
Ale nie mam innej możliwości dostania się do dzielnicy turystycznej bo tam gdzie mieszkam jeździ tylko " micro".
Samochodu nie mam. Kosztuje tyle, ze trudno uwierzyć ze jest to wogole możliwe. Stara Toyota Camry, 17 letnia, ktora cieżko juz spotkać na naszych polskich drogach kosztuje 15 tys dolarów. Tak. - 15 tys $.
Zostaje więc opcja " micro" i przyzwyczajenie się do warunków podróżowania.
Skoro nepalczycy nie narzekają to znaczy, ze można to przyjąć takie jakie jest , w końcu chodzi przecież o przemieszczanie się w inne miejsce.
Porusze od razu sprawę świateł drogowych bo ciagle bywa to dla mnie zaskakujące.
To ze jesteś na pasach dla pieszych i masz zielone światło aby iść , nie znaczy wcale ze iść możesz. Nepalczycy nie stosują się do przepisów drogowych, no chyba ,ze na skrzyżowaniu stoi policjant który kieruje ruchem. I tak ciagle jeszcze znajduje się w sytuacjach, ze jestem na pasach dla pieszych, mam zielone światło, idę a znad przeciwka nadjeżdżaja sznur samochodów, pomimo tego ze ich światło jest czerwone.
Oj przeklinam wtedy mocno. Choć co tu przeklinać, trzeba się w końcu nauczyc byc spostrzegawczym i uważać na siebie. 
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ 

Dziś festiwal zwany "Nag panchami".- święto węży oraz Bogini Manasa ,ktora jest wężowa strazniczka Boga Siwy. To takze Bogini ktora chroni przed ukaszeniem węży.
Wąż po krowie jest w Nepalu najbardziej czczonym zwierzęciem.

Bramin- kapłan był rano w naszym domu, dal nam obrazek węża, który poświęcił i powiesił nad drzwiami wejsciowymi do domu. Odmówił mantrę, pochlapal nas trochę woda i ma nas to zabezpieczyć przed ugryzieniem przez węża.
Jest teraz w Nepalu pora deszczowa i rzeczywiście zdarza się ze przy tak obfitych opadach deszczu może wąż wejść do domu. Nie będę juz opisywać ilości insektów ktore szukając schronienia przed deszczem pomieszkiwuja sobie teraz z nami.

Tego dnia obchodzi się dom dookoła rysujac wokół niego linie kreda oraz wizurenki węży, modlac się przy tym aby zabezpieczyć dom i podwórko przed wslizgnieciem się węża.
Na wioskach składa się rownież ofiarę z mleka i owoców przy norach węży.
Tego dnia kobiety także poszczą i do zachodu słońca mogą spożywać tylko wodę.- oczywiscie te ktore praktykuja hinduizm.

Ja tam dziś nie poszcze choć może powinnam bo czuje respekt a moze i strach przed wężem kobra ktore często można spotkać na ulicach kathmandu tanczacego do muzyki wydobywajacej się z fletu swojego pana.

Dziś pada cały dzień. Ulice pływają a pranie schnie juz czwarty dzień.
Monsoon kończy się z początkiem września ,kiedy to zaczyna się w Nepalu sezon turystyczny.
Ale nie ukrywam, ze bardzo lubię ta deszczowa porę roku w Nepalu .
Lubię słuchać jak krople deszczu spadają na szyby. Działa to na mnie kojąco.

Nepal. Moj dom. Moje poszukiwanie Shangri- La tu się skończyło. I choć nie jest to dokładnie to samo miejsce o którym pisał James Hilton w " Lost Horizon" , to jest to moje miejsce na ziemi.

Mieszkamy na obrzeżach kathmandu. Dotykam gór każdego dnia. Choć moj mąż te 2500m npm nie uważa za góry. Dla nepalczykow to tylko pagorki.
Góry to te ktore pokryte są śniegiem a więc wszystkie powyżej 4000m.npm.

Mieszkanie w Nepalu łatwe nie jest.
Za to bycie w Nepalu jest piękne. Pouczajace, cenne i pełne w doświadczenia.

Każdy kto tu przyjeżdża zdaje się być dotknięty przez mistycyzm miejsca czy magię Himalayow.
I nie ważne są trudy podróży , uzeranie się częste z miejscowymi czy brak warunków typowych do europejskich.

Nepal to miejsce do którego warto przyjechać, zatrzymać się, poobserwowac życie, pobyć.
To podróż ktora może wiele zmienić. Otworzyć serce ,umysł.

Znam wiele osób ktore przyjechały tu tak jak ja na trzy tygodnie a zostały na lata a nawet na całe życie.
Nie mówię, ze mieszkanie tu jest łatwe- bo tak nie jest. Trzeba się przyzwyczaić do rożnych rzeczy ktore są inne niż te co znamy na zachodzie. Trzeba zostawić swój dotychczasowy sposób myślenia , działania i po prostu być. Zwyczajnie być.

Otwieramy hotel " mi casa" - co znaczy "moj dom " w Nepalu.
Cieszę się, ze wkrótce zapełni się podroznikami z całego swiata, którzy czesto tak jak ja szukają swojego Shangri-La.
Cieszę się na te wszystkie opowiesci z trekkingow wokół Mt. Everest i zdobywania szczytów ktore bedą gościć w naszych progach.
Szczerze- nie mogę się juz doczekać!

Do zobaczenia w Nepalu!