Friday, November 15, 2013

Do załatwienia sprawy urzędowe na dziś. Nepalski urzędnik siedzi przed komputerem (oczywiscie na stronie facebooka), przed sobą ma kubek kawy i gazetę " The Himalayan ". 
Zajęty jest bardzo czytaniem gazety i facebooka tez.
Kolejka do niego robi sie coraz większa i nie tylko w pokoju ale i na korytarzu.
Myśle, ze czeka do niego z wnioskami jakieś 20 osób.
Ale on ma czas i wszyscy boją sie nawet odezwać z jakimkolwiek zapytaniem, więc czekamy grzecznie.
Po dłuższej chwili, nagle wstaje i wychodzi, bo ma pół-godzinną przerwę na lunch, co zresztą jest napisane na jego drzwiach wejściowych do pokoju.
I nikt słowem sie nadal nie odzywa.

Kiedy wraca sprawdzenie moich dokumentów i złożenie na nich podpisu nie trwało nawet minuty. 
A czekałam na niego prawie dwie godziny.

Co było jednak dla mnie zaskakujące to, ze kiedy wyszedł nie wyprosił mnie i innych petentów z pokoju, tylko poszedł mówiąc, ze teraz ma przerwę na lunch i wraca za 40 minut.
I my tak zostaliśmy w jego pokoju, ze stosem dokumentów na stole, pieczątkami, otwartym komputerem i kluczami od jego pokoju na stole. Szokujące !
Inni petenci- nepalczycy poszli tez na masale tea do kafejki na parterze urzędu. Ja zostałam sama w pokoju z tymi wszystkimi dokumentami, pieczątkami i w mojej polskiej głowie zaświtał nagle pomysł żeby sobie samej ten dokument podpisać - Oczywiście strach i jakiś rozsądek wygrał.

Zresztą mieszkam teraz w Nepalu, więc pora sie nauczyć, ze tu urzędnik jest jak Bóg, bo zawsze może nie podpisać wniosku, utrudnić, kazać przyjść dnia następnego.
Więc grzecznie po nepalsku z uśmiechem zaczekałam na jego powrót i nawet powiedziałam mu grzecznie dziękuje, kiedy wniosek mój podpisał.
A on nawet nie raczył podnieść głowy i spojrzeć na mnie.
Trzeba przecież szybko przejrzeć wnioski, złożyć podpis i wrócić do czytania facebooka.

No comments:

Post a Comment